poniedziałek, 30 grudnia 2013

Dathia

Saphira przekrzywiła głowę, wpatrując się w stworka z zaciekawieniem.
Eragonie, nazwij to smokiem, a komuś stanie się krzywda- mruknęła smoczyca, czując myśli swego Jeźdźca.
To nie jest smok- odparł Eragon.- Ale czyżbyś była zazdrosna?
Humpf- mruknęła. Skoczyła do góry i zaraz jej nie było.
-A tej co znowu?- spytała Arya?
Eragon wzruszył ramionami. Uśmiechnął się tylko i podszedł do stworzonka.
Opheila obwąchała je u nasady ogona.
Samica- skwitowała.- Jak dla mnie to legendarny nidhwal.
Eragon spojrzał na nią zdziwiony. Owszem, znał nidhwale. Jeden nawet omal ich nie pożarł. I dlatego zwątpił w słuszność opinii Opheili. To małe stworzonko wydawało się tak bezbronne... Spojrzał do góry na wracającą w ich kierunku Saphirę, a przed oczami stanął mu obraz maleńkiej, zupełnie bezbronnej smoczycy, oglądającej wschód słońca na jego łóżku. Patrząc na gigantyczną, szafirową bestię to wspomnienie wydawało się wręcz nierealne.
Saphiro, chodź do nas- poprosił.- Potrzebuję cię tu.
Och, mój mały... Zatrzymajmy ją. Potrzebujemy sojuszników. Nasz jednorogi-przyjaciel-koń najlepiej nam to uświadomił. Powiemy o tym Bid'Daumowi?
To nie jest dobry pomysł. On słabnie, pozwólmy mu odpocząć. Wiesz dobrze, jak męczy go rozmowa z nami, a pewnie jeszcze nie raz będziemy potrzebowali jego mądrości.
Masz rację- odpowiedziała, lądując obok przyjaciół.
Resztę dnia spędzili w całkowitym milczeniu. Zajmowali się nidhwalem albo cieszyli swoim towarzystwem. Postanowili nazwać maleństwo Dathia, po jedynym nidhwalu, o którym Eragon znalazł wzmianki w księgach. Podobno tamta Dathia miała wielką moc. Była dobra, nie krzywdziła bez powodu, a jej umiejętności były różnie interpretowane. Niektórzy wierzyli, że jej matka nidhwal skrzyżowała się z jednym ze smoków panujących wówczas w Alagaesii, niedługo po tym, gdy stworzono Jeźdźców. Mówiono, że to połączenie dwóch stworzeń o niepojętej mocy tworzy coś tak potężnego, jak Dathia. Lecz nigdy nie było do końca wyjaśnione, co się z nią stało. Elfy ją tolerowały, choć nie pozwalały jej wychodzić dalej niż na milę od morza. Nidhwale zawsze mają skrzela, nie mogą oddychać powietrzem. Dathia mogła i chodziły też pogłoski, że umiała latać... Potem przybyli ludzie, którzy, mimo sojuszu ze smokami, nie mogli zaakceptować Dathii.
Powiadają, że niwczyca* zniknęła w morzu i nikt jej więcej nie widział- doczytał Eragon Saphirze.- Jedni twierdzą, że zginęła zabita lub ze starości. Ale ci, którzy wierzą w nieśmiertelność żyjącej setki lat Dathii uważają, że do dziś żyje na samym dnie największych głębin Alagaesii- gigantyczna, śmiertelnie niebezpieczna czeka, by zemścić się na potomkach tych, którzy wygnali ją z jej ziem.- Eragon zamknął księgę i zwrócił się do smoczycy:- Co o tym myślisz?
Hmm... Latający wąż wodny? Może jeszcze ział ogniem i był tak inteligentny jak smoki?- Prychnęła, układając się na swoim posłaniu.- A poza tym, jaki smok zgodziłby się spłodzić potomstwo z... nidhwalem?- ostatnie słowo wypluła z pogardą.- To bajeczki dla ludzi, którzy wypływali za daleko w morze. Śpij, mój mały. Śpiiij...
Ziewnęła i zasnęła od razu.
 
* niwczyca- w mojej interpretacji samica nidhwala ;)
-----------------------------------
Wiem, rozdział strasznie krótki jak na taką przerwę, ale od czegoś warto zacząć ;) Może niedługo będą dłuższe :D

wtorek, 2 kwietnia 2013

Jajo

Eragon latał z Saphirą nad Vroengardem. Nie spodziewali się ataku z czyjejś strony. Na pewno nie po takim pokazie siły, jaki ostatnio dali. Po prostu chcieli pobyć sam na sam. Eragon cieszył się tą wspólnie spędzoną chwilą. Polecieli nad morze i bawili się w wodzie. Raz Saphira szybko zanurkowała, a Eragon, za sprawą jednego z zaklęć, nie musiał wypływać na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza. 
Wtedy w lodowatej wodzie znaleźli jajo. Było ono dość dziwne. Podobne do jaja Saphiry, ale błękitne i całą jego powierzchnię pokrywały malutkie łuseczki.
Myślisz, że to jajo smoka?- spytał Eragon
Smoki nie rozmnażają się w wodzie, mój mały- prychnęła Saphira oburzona.- Ale myślę, że to jajo zasługuje na uwagę. Weźmy je do domu- Oplotła jajo ogonem, by podać je swojemu jeźdźcowi. On złapał je zręcznie.- Wracamy do domu.
Smoczyca zamachała łapami, żeby wydostać się z gęstej wody, po czym wyszła na ląd, bo jej skrzydła były za mokre, by mogła wznieść się do góry. 
Wysuszę ci skrzydła- zaoferował Eragon.
Nie- smoczyca biegła wielkimi susami.- Mam ochotę się przejść.
Po kilku minutach byli już w domu.
Eragon i Saphira przywitali się z rodzinami, po czym poszli w swoje ulubione miejsce. Jeździec, podszedł do miejsca, w którym schowane było eldunari Bid'Dauma. Nie chciał go wyjmować, więc jedynie dotknął ściany w miejscu, w którym było schowane i wyszukał myślami umysłu smoka.
Bid'Daumie-powiedział.- Wybacz, że ci przeszkadzam, ale wiesz może, co to jest?- przesłał mu obraz jaja.
Nigdy czegoś takiego nie widziałem- smok prosił Eragona, by ten pokazał mu jajo z różnych stron. -Wygląda na mające kilka tysięcy lat. Niezależnie co by to było, pisklę nie będzie dla was groźne, więc postaraj się, by z tego jaja coś się wylęgło. Och, Eragonie, prawie całkiem wyschło. Znalazłeś to w wodzie, to tego z niej nie wyjmuj.
Nie rozumiem... Mam jajo wrzucić z powrotem do morza?
Nie! Przecież powiedziałem, że nie wiem, co to jest. Lepiej mieć to na oku, gdy się wykluje. Włóż to misy z ciepłą wodą.
Eragon posłuchał i razem z Saphirą postanowili śledzić losy jaja.
---Tydzień później---
Eragon maczał prawą dłoń w misie z wodą i jajem, kiedy to nagle podskoczyło. Jeździec szybko wezwał Saphirę i oboje w bezpiecznej odległości od misy, czekali na wyklucie pisklaka. Dołączyli do nich też Lili, Arthur, Arya i ich smoki.
Jajo pękło i wyskoczył z niego dziwny stworek. Swoim wyglądem przypominał smoka. Całe ciało miał pokryte błękitnymi łuskami. Mocna głowa zawieszona była na długiej i potężnej szyi. Szczękę wypełniały dwa rzędy śmiercionośnych kłów. Ogon długości niemal całego ciała stworka był od dołu i góry lekko spłaszczony a na jego końcu znajdowała się kolczasta kula. Zamiast łap miał płetwy jak u foki. Zaś dodatkowe dwie płetwy znajdowały się na całej czyi i grzbiecie. Obie były zwieńczone na szczycie ostrymi jak noże kolcami. Między nimi (na kłębie stwora) znajdowała się przerwa, w której można by siadać jak na smoku. Ale to dopiero w przyszłości, kiedy to smokopodobne coś podrośnie, bo teraz było wielkości przedramienia Eragona (tak jak jajo Saphiry). O ile niedługo nie okaże się groźne i nie zmusi Eragona do zabicia go.
-------------------------------------------
Notka jest bardzo krótka i nie rozwinęłam tematu, na który naprawdę dużo można napisać, ale nie miałam zbyt dużo czasu na pisanie. Skorzystałam więc z chwili, którą miałam, bo notka nie pojawiła się od ponad 3 miesięcy. Miałam zawiesić bloga ze względu na brak pomysłów, ale wtedy przyszedł mi to głowy jeszcze ten, o którym napisałam. (:
Zmieniłam też wygląd bloga, bo na tamten nie mogłam już patrzeć ;)

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Opowieść Bid'Dauma

A więc- zaczął Bid'Daum- od jakiego momentu mojego życia mam zacząć opowieść?
Od początku, Ebrithilu- odparła Sphira.
Jak to? Nikt wam o mnie nie opowiadał?
Dużo słyszeliśmy o tobie i twoim jeźdźcu- powiedział Eragon- ale nie wiemy, co jest prawdą, a wiele rzeczy pozostało niewyjaśnionych.
Dobrze. Jak zapewne wiecie Eragon znalazł moje porzucone jajo. Wyklułem się i dorastałem pod czujnym okiem elfa-pisklaka. Chociaż wtedy niewiele różniłem się od moich krewniaków. Nie dało się ukryć, że byłem tylko bestią. Może i nie byłem zwierzęciem- inteligencją dorównywałem elfom- ale potrafiłem zabijać z pisklęcą łatwością. Może nie ja. Byłem wtedy za mały, ale czułem, że kiedyś się taki stanę. Jednak Eragon miał inne plany. Nie wiem, jak się wtedy zrozumieliśmy- ja nie potrafiłem używać słów ani nie rozumiałem elfiej mowy. Mimo to doszliśmy do porozumienia. Poczuliśmy coś, co w każdym języku jest takie samo- przyjaźń. Gdy tylko dorosłem postanowiliśmy pogodzić ze sobą nasze obie rasy. Nie mogliśmy czekać dłużej, zarówno smoki jak i elfy straszliwie ucierpieli, każda chwila zwłoki zbliżała nas o krok do zniszczenia siebie nawzajem. 
Trochę nam to zajęło, ale w końcu przekonaliśmy naszych pobratymców do zaprzestania wojny i zawarcia pokoju. W pakcie zawartym podczas tworzenia Smoczych Jeźdźców również my wzięliśmy udział. Od tej pory połączyła nas szczególna więź. Elfy zaczęły nas traktować na równi ze swymi władcami, co tym nie koniecznie musiało odpowiadać. Wszyscy pytali nas o zdanie, a żaden elfi król czy królowa nie mógł podjąć jakiejkolwiek decyzji bez naszej aprobaty.
Po dłuższym czasie znudziło nam się to wszystko. Postanowiliśmy osunąć się w cień. Po prostu uciekliśmy.  W tym momencie większość historii o nas się kończy. Nikt nie wiedział, co się z nami działo, a niewielu miało okazję nas ujrzeć potem.
Patrzyliście jak Galbatorix bezkarnie niszczy Jeźdźców?- przerwała Saphira z niekrytym oburzeniem.
Lecąca smoczyca zadrżała w powietrzu, gdy Bid'Daum wydał z siebie niski warkot. Eragon nieświadomie skulił się w siodle, gdy smok przekazał im wizję siebie samego szczerzącego wielkie jak drzewa zęby.
Zamierzasz jeszcze mi przerywać, smoczyco?- spytał Bid'Daum. Nie uzyskawszy odpowiedzi warknął z aprobatą.- Jednak postanowiliśmy wrócić. Było to kilka lat przed narodzeniem Galbatorixa, SAPHIRO. Wróciliśmy więc. Okazało się, że na naszym miejscu znalazł się inny Jeździec Southwelar, pierwszy, dla którego wykluł się smok. Razem ze swoim złotym smokiem Delanorem zasiadał u boku królowej. Musieliśmy odzyskać władzę. Może nie zależałoby nam na tym, w końcu sami odeszliśmy, gdybyśmy nie zauważyli, że rządy Southwelara nie są dobre. Jeździec robił wszystko dla siebie, często karmił swojego smoka elfami i smokami, którzy byli mu niewygodni. Nie pokazaliśmy się elfom od razu. Podglądaliśmy ich przez dłuższy czas. Zauważyliśmy, że Delanor często wylatuje wraz ze swoim Jeźdźcem z dala od tego wszystkiego, na pustkowia. Skończyłem równo pięćset lat, gdy postanowiliśmy polecieć za nimi. Chcieliśmy po prostu się z nimi rozmówić. Gdybym wcześniej wiedział, jak to się skończy...- smok bardzo posmutniał.- Pośrodku pustyni Hadarackiej, która wtedy była kilkakrotnie bardziej rozległa niż obecnie (ciągnęła się przez całe południe i wschód Alagaesii) zauważyli, że za nimi lecimy. Gniew Delanora był nie do opisania. Smok bez ostrzeżenia zrobił salto w tył i rzucił się na mnie. Było to tak niespodziewane, że nie zdążyłem odskoczyć. Sczepiliśmy się razem. A ponieważ byliśmy tej samej wielkości zaczęliśmy spadać, a ja nie mogłem się oswobodzić. W tej plątaninie szponów, kłów i łusek dostrzegłem przez ułamek sekundy twarz Southwelara. Zobaczyłem tak wielkie przerażenie w jego oczach... Mogłem być niemal pewien, że Jeździec nie chciał, by jego smok tak zareagował, może nawet próbował go powstrzymać. W końcu byliśmy najważniejszymi osobistościami w całej Alagaesii. Ale ze starymi smokami tak już jest- są zbyt pewne siebie. Myślą, że dzięki swym rozmiarom nikt im nie podskoczy, ale ten nie wpadł na to, że jestem równie potężny jak on.
Gdy pierwsze zaskoczenie minęło, zacząłem z nim walczyć- smok zaczął przekazywać im całą serię obrazów i odczuć z tamtej chwili.- Eragon pomagał mi jak tylko mógł, ale szybko zacząłem opadać z sił. Wkrótce nasi  Jeźdźcy również zaczęli ze sobą walczyć, choć na początku siedzieli osłupiali na naszych grzbietach. Wtedy Southwelar poważnie ranił Eragona. Wiedziałem, że muszę coś zrobić. Wbiłem szpony jak najgłębiej w skórę na boku przeciwnika przez co nie mógł mi uciec nie wyrywając sobie strzępów mięsa, ale miał też problem z dosięgnięciem mnie. Miotał się jak ryba wyciągnięta z wody, ale nie mógł nic zrobić. Nie miał co liczyć też na pomoc swojego Jeźdźca, ten był zajęty wymianą ciosów z Eragonem.
Wybacz, że przerywam, mistrzu- zagaił Eragon.
Pytaj śmiało, Eragonie- odparł smok aż nazbyt spokojnie.
Czy twój Jeździec nie mógł zabić Southwelara? Przecież musiał być od niego potężniejszy, a jego śmierć wszystko by załatwiła.
Owszem, mógł. Ale postawiliśmy sobie za cel nie zabijać ich. Oni byli pierwszą parą elf-smok, mogli nam się jeszcze przydać. A poza tym przerażenie i dezaprobata Southwelara wystarczyły, bym podjął  pozornie najlepszą decyzję- miałem zwyciężyć i puścić ich wolno. Wówczas ja i Eragon wygraliśmy ze swoimi przeciwnikami niemal równocześnie. Delanor wierzgnął próbując uwolnić się z mojego uchwytu. To wystarczyło, by Southwelar stracił równowagę, a mój Jeździec mógł wytrącić mu miecz z ręki. Wygraliśmy, ale Delanor nie uznał nas za wygranych. Gdy z nim walczyłem robiłem wszystko, by przeżył. Teraz go puściłem i odlecieliśmy. Ale smok rzucił się na mnie. On gryzł już po to, żeby mnie zabić. Nie wiem ile czasu minęło, kiedy poczułem, że tracę siły, umieram. Eragon strasznie spanikował. Zaczął ciąć mieczem na oślep. Udało mu się przebić pierś Southwelara, a gdy on zginął, padł też jego smok. Ale to nie mogło mnie uratować. Wylądowałem jak najszybciej. Niebezpiecznie szybko wypływało ze mnie życie. Eragon patrzył jedynie jak umieram. Chwilę przed naszym powrotem do elfów oddałem swoje eldunari i dobrze je ukryłem. Teraz postanowiłem się do niego przenieść by ratować mój umysł i często móc pomagać mojemu Jeźdźcowi w następnych etapach jego życia. Nie uzgadniając tego z nim zniknąłem... tak po prostu. W jednej chwili Eragon wtulał się w moje łuski, a w drugiej leżał na piasku. Miałem nadzieję, że Eragon wróci do elfów i będzie żył tak jak dawniej. Ale myliłem się. Znalazł największą górę na pustyni i magią wydrążył jaskinię. Mógł zginąć, ale jakimś cudem przeżył ten czar. Tam w ścianie ukrył moje eldunari, a do jaskini przeniósł wszystkie inne. Od tej pory zamknął się w sobie jedynie pilnując eldunari i przechowując również dusze innych ras Alagaesii. Niestety moje zamierzenia nie poszły tak, jak chciałem. Przez kolejne tysiąclecia zamieniliśmy ze sobą najwyżej kilka zdań. A wszyscy byli przekonani, że zginęliśmy już dawno temu podczas naszej ucieczki.
Smok zamilkł i Eragon stwierdził, że to już koniec opowieści. Nikt jednak nie śmiał się odezwać. W końcu Saphira postanowiła delikatnie z nim porozmawiać.
To bardzo piękna opowieść, Bid'Daum elda- powiedziała do niego, zachowując szacunek.- Nie wiń siebie za to, co się stało. Gdybyś nie zrobił tego, co zrobiłeś my byśmy zginęli. Nawet, jeśli nie pomogłeś swojemu Jeźdźcowi, teraz uratowałeś całą Alagaesię. Będziemy ci za to wdzięczni do końca naszych dni.
Saphira ma rację- dodał Eragon.
Miło mi to słyszeć, Eragonie, Saphiro. Już dolatujecie, więc szykujcie się na przywitanie z rodziną. Nie miejcie mi za złe, jeśli nawet przez kilka lat będę milczał, choć wasze myśli i słowa będą rozbrzmiewać w moim umyśle. Ale w razie potrzeby zawsze będę wam pomagał- odparł i zamilkł.

-----------------------------------------------------
Hej wszystkim!
Jak obiecałam jest nowa notka. :) Trochę przynudzam, ale nie miałam weny. :/ Cóż, kobieca wena zmienną jest. Mam nadzieję, że nie jest aż tak zły, jak mi się wydaję. Korzystając z okazji życzę Wam wszystkiego najlepszego w nowym, 2013, roku. 
Do następnej notki, kochani!




sobota, 22 grudnia 2012

Razem zwyciężymy


Eragon dosiadł Saphiry. Smoczyca skoczyła w górę rycząc radośnie. Jeździec ledwo utrzymywał się jej na grzbiecie.
Saphiro!- krzyknął w końcu.- Leć spokojnie i błagam cię, bądź cicho. Chcesz, żeby nasi wrogowie usłyszeli nas z odległości stu mil?! Oprócz miecza potrzebna nam też przewaga zaskoczenia.
Przepraszam...- smoczyca spuściła głowę. A po chwili milczenia spytała:- Myślisz, że nam się uda? Czy wygramy?
Musimy.
A co jeśli... jeśli się nie uda?
Smoczyca wpadła w ostry prąd powietrza. Zatrzęsło nią, a Eragon z całej siły przytrzymał się siodła.
Musi się udać! Pokażmy im, że nasza więź jest silniejsza niż ich nienawiść. Ty masz mnie, ja ciebie. Razem zwyciężymy!
Saphira nie wyglądała na zbytnio pocieszoną. Jej nastrój wpłynął też na Eragona. Jeździec próbował sam siebie oszukać, że to się uda, bo nie mogli przegrać. Ale ich porażka jest zapisana w gwiazdach. Dlaczego akurat teraz, pomyślał Eragon, uważając, by Saphira tego nie usłyszała. Nie mógł nas zabić Morzan albo jeszcze wcześniej Galbatorix? Przeżyliśmy, żeby zginąć teraz.
Z jego oczu popłynęły łzy. Kilka z nich kapnęło na kark smoczycy.
Mój mały...-szepnęła.
W tym momencie w ich umysły wdarł się ktoś obcy. Żadne z nich nawet nie próbowało zablokować myśli. Nieznany umysł był tak potężny... Drzewo Menoa to przy nim suchy krzaczek.
Spokój, pisklaki!!!- zabrzmiał głos Bid'Dauma. Jego eldunari zostało w domu, a Saphira prawie doleciała do brzegu. Kiedy Eragon rozmawiał z nim wcześniej, myśli smoka były ciche i senne. Teraz szalała w nich burza, bardzo potężna jak na dzielącą ich odległość.- Jeśli sami nie wierzycie, że wygracie, to jak chcecie przekonać o tym swoich przeciwników?! Siła stanowi jedynie 10%, 30% umiejętności, a reszta to wiara. Wiara, że wszystko się uda. Rany i śmierć nie są porażką. Jest nią nie wierzenie w zwycięstwo. Pomogę wam wygrać, a potem zacznę was nauczać.
Przez Saphirę przemknęła wielka fala energii. Eragon, dzielący z nią uczucia, porównał to do chwili, gdy on sam dotknął szafirowego pisklaka.
Łuski smoczycy przybrały barwę głębokiego błękitu. Jej szpony wyglądały jak zrobione z diamentu: lśniące, ostre, śmiertelnie niebezpieczne.
Wtedy oboje odkryli, że na czas rozmowy ze smokiem i przemiany Saphiry zawiśli w powietrzu. Teraz smoczyca machnęła skrzydłami od niechcenia. Eragon aż krzyknął kiedy ten niepozorny ruch, który normalnie przeniósłby ich kilka metrów do przodu, teraz sprawił, że pomknęli przed siebie.
***

Saphira leciała wysoko nad chmurami. Ogromne skrzydła wydawały tak wielki huk, że Eragon nie słyszał nawet własnych myśli. Dodatkowo smoczyca porykiwała co jakiś czas. Mknęli w górze jak błyskawica. Jeździec cały czas rozmyślał o tym, co powiedział mu Bid'Daum.
Jakie imię może mieć ten miecz?- spytał w myślach, po czym na głos krzyknął:- Brisingr!!!- nic się nie stało. Eragon westchnął cicho. Ten miecz był częścią niego. A teraz ma jakieś niezwykłe właściwości. Postanowił zapytać o zdanie Saphirę.- A może pogromca umarłych? Albo trupobroń?
Poczuł, że smoczyca chichocze.
Jeszcze nie zabiłeś nim żadnego ducha- odparła.- A poza tym to wydaje się tak... małostkowe. Masz w ręku miecz wykuty z niezwykłego metalu, przez najznakomitszą kowalkę elfów, który potem został tchnięty smoczym ogniem, smoczą magią, w czym pomógł nam pierwszy smok złączony z jeźdźcem. Naprawdę chciałbyś, by nazywał się trupobronią?
Mężczyzna pokręcił głową, choć Saphira go nie widziała wiedział, że to poczuła.
Przez dłuższą chwilę lecieli w całkowitej ciszy. Nawet skrzydła Saphiry zdawały się powodować mniej hałasu. Eragon uważnie obejrzał miecz. To nie był jego Brisingr. Klinga lśniła tak jasnym błękitem, że od białego można go było odróżnić praktycznie tylko przykładając go do czegoś śnieżnobiałego. Zaś krawędź ostrza lśniła złotem. Rękojeść z kolei była ciemnogranatowa, niemal czarna.
Uszy do góry, mój mały- powiedziała Saphira.- Możemy walczyć nie wiedząc, jak twój miecz ma na imię. Potem coś wymyślimy...- urwała nagle wskazując głową w dal.- Patrz!
Eragon spojrzał tam, ale niczego nie dostrzegł. Użył zaklęcia, które pozwoliło mu patrzeć oczami smoczycy. Wtedy zrozumiał, o co jej chodziło. Właśnie na horyzoncie ukazał się ląd, a tam Murtagh i Cierń otoczeni przez Zaprzysiężonych. Za chwilę będzie po nich.
-Leć, Saphiro!!!- krzyknął Eragon najgłośniej jak potrafił, unosząc miecz nad głowę. Miał nadzieję, że odwróci to ich uwagę, ale z takiej odległości chyba nawet go nie usłyszeli.
Smoczyca poszła mu z pomocą. Ryknęła przeraźliwie, po czym zaczęła uderzać skrzydłami najszybciej jak potrafiła.
Eragon schował miecz do pochwy i zasłonił dłońmi uszy, ratując je przed dźwiękami, przez które zaraz straci słuch. 
Nie możliwe, żeby ONI tego nie słyszeli- skomentował do Saphiry.
Miał rację. Wszystkie oczy zwróciły się ku nim. ,,Smokopodobny" Galbatorixa wzniósł się wysoko, wyżej niż oni teraz lecieli, i poleciał im na spotkanie. Mięśnie Saphiry zadrżały ze wściekłości i niecierpliwości. Najchętniej jak najszybciej by rozszarpała go na strzępy.
Leć wyżej- polecił Eragon.- Nie możemy dopuścić, by znaleźli się bezpośrednio nad nami, bo...
... przycisną nas do ziemi i uniemożliwią mi manewrowanie- dokończyła smoczyca.- Wiem, co robić, Eragonie. Ty szykuj miecz.
No, Bid'Daumie- powiedział Eragon bardziej do siebie niż do smoczycy- to nasza ostatnia szansa. Jeśli nas oszukałeś zginiemy równie szybko, jak jestem w stanie zamachnąć się mieczem.
Nie wiedział, że nie tylko Saphira słyszała te słowa. W jego myśli uderzył wściekły piorun.
Miło, że tak mi ufasz, Eragonie Bromssonie- warknął Bid'Daum sarkastycznie.- Zrobiłem tak wiele, by ratować Alagaesię, poświęciłem własne życie, by ją ratować, a mój Jeździec zginął za was- naszą nadzieję. A ty, pisklaku, śmiesz twierdzić, że was oszukałem?!
Eragon nie zdążył odpowiedzieć, bo Saphira postanowiła jak najszybciej załagodzić sytuację.
Eragon nie miał nic złego na myśl... Ebrithilu- powiedziała szybko.- Wybacz mu, proszę. Po prostu wiemy, jak wiele od nas zależy i boimy się, że temu nie sprostamy.
Smok już nic nie odpowiedział, ale odczuli jego satysfakcję i wiedzieli, że cały czas słucha ich myśli.
Zaczęła się walka. Galbatorix postanowił sam się zemścić na Eragonie i jego smoczycy, był pewny, że to mu się uda, więc zabronił zaprzysiężonym się do siebie zbliżyć, ale też atakować kogokolwiek innego. Mieli jedynie trzymać każdego sprzymierzeńca swoich przeciwników od nich na dystans, a potem oglądać jego ,,tryumf".
Niestety Galbatorix trochę się przeliczył. Będąc pewnym, że ludzka broń nie uczyni mu krzywdy, nie starał się w ogóle przed nią osłaniać. Tak więc Eragon wbił mu miecz w serce, a gdy mroczny król zginął, jego smok razem z nim.
Wówczas cała Trzynastka rzuciła się na niego. Jeździec zabijał ich wszystkich, bez wyjątku. Kiedy zostało ich już tylko dwóch- Morzan i Kialandi- ojciec Murthaga zniknął im na chwilę z oczu, a Eragon zmuszony był wymieniać ciosy z Kialandim. Saphira miała pilnować, by nikt nie podkradł się do nich od tyłu, ale czerwona Zmora skutecznie zajęła smoczycę, atakując ją z gwałtownością jadowitego węża. Wreszcie Eragon przebił serce Kialandiego. Wtedy w ich głowach rozbrzmiał ryk Bid'Dauma:
Za wami!!!
Saphira obróciła się gwałtownie. Zobaczyli za sobą Morzana zastygłego w powietrzu jak posąg. Unosił miecz nad głową, szykując się do zadania Eragonowi ostatecznego ciosu. Mężczyzna nie czekając ani sekundy zamachnął się swoim błękitnym mieczem i ściął tamtemu głowę. Żadne z nich nie mogło się pozbyć uczucia, że Bid'Daum uratował im życie. Chcieli mu podziękować, ale nie mogli znaleźć słów, które wyraziłyby ich wdzięczność. Smok okazał się szybszy.
Nie dziękujcie. To ja powinienem teraz złożyć wam hołd. Ja już nic nie mogę zrobić. Gdybym miał ciało byłbym wielki jak cały Vroengard, ale jestem tylko małym Eldunari wielkości człowieka. Nic nie mogę zrobić, by ratować kraj. Ale wy chodź młodzi jesteście jego jedyną nadzieją. Nie myślcie, że od tej pory wasze życie będzie usłane różami. Jeźdźcy i smoki od zawsze, na zawsze muszą pilnować Aladaesii przed zagrożeniami. Ale oddając dziedzictwo Jeźdźców w wasze ręce, Eragonie, Saphiro, mogę być spokojny o przyszłość. Atra gulai un ilian tauthr ono un atra ono waise skoliro fra rauthr (Niechaj dobry los i szczęście stale ci sprzyjają i chronią cię od złego).-żadne z nich nie zdążyło odpowiedzieć, bo smok zablokował kontakt.
Wszyscy im dziękowali, a Nausada chciała nawet zrobić przyjęcie na ich cześć, ale Eragon odmówił. Ponieważ nikt go nie słuchał i wszyscy ignorowali jego odmowę, do rozmowy wtrąciła się Saphira:
Słuchajcie wszyscy!- ryknęła.- Bardzo nam miło, że nas doceniacie, ale nie możemy tu dłużej zabawić. Wybaczcie więc to, że teraz musimy was opuścić- to powiedziawszy wzbiła się w górę, kierując się w stronę Vroengardu.
Oboje chętnie by zostali, jednak zostawili Aryę i dzieciaki, którzy pewnie się już o nich martwią. W końcu nie powiedzieli im o... wszystkim.
Gdy wzlecieli nad morze, znów odezwał się Bid'Daum:
Chcecie usłyszeć opowieść o moim życiu?- spytał.
Bardzo- odparł Eragon.
Bardzo- zawtórowała mu Saphira.
A więc słuchajcie...
----------------------------------
Wybaczcie, że tak długo musieliście czekać na tę notkę. Po prostu nie miałam czasu na pisanie, ale wreszcie ją skończyłam. Mam nadzieję, że to ma sens, bo pierwszą część (do trzech gwiazdek) pisałam już jakiś czas temu, a dziś zaczęłam pisanie tej notki od nowa, bo o tym zapomniałam. Jednak jak zobaczyłam, że już tyle było napisane, szkoda mi było to kasować i wkleiłam to na początek tej notki. :P
W następnym rozdziale wstawię opowieść Bid'Dauma i mam nadzieję, że nie będziecie musieli czekać na nią tyle co na tą. Nie wiem, czy zdążę ją wstawić przed poniedziałkiem, więc już teraz chciałam Wam złożyć serdeczne życzenia z okazji świąt Bożego Narodzenia [nawet mi się zrymowało :D ]. Zdrowych, pogodnych świąt, dobrego karpia (którego ja osobiście nie jadam), pachnącej choinki z mnóstwem prezentów i wszystkiego naj...
Życzeń noworocznych jeszcze nie składam, żebym miała motywację ze wstawieniem nowej notki do końca grudnia. xD
PS we wtorek (18.12.2012r.) mój blog skończył równo rok. Mam nadzieję, że dotrwa do kolejnego jubileusza. (:
A, i jeszcze jedno. Zapraszam Was na mojego nowego bloga (bez fantastyki), którego piszę razem z koleżanką:
www.kare-serce-konia.blogspot.com

czwartek, 30 sierpnia 2012

To już koniec!

Saphira uniosła głowę i ryknęła rozpaczliwie. Eragon pogłaskał ją po łapie.
Spokojnie- szepnął, próbując udawać spokojnego, bo w rzeczywistości też był przerażony.- Jeszcze nie wszystko stracone.  Może spróbujesz jeszcze raz?
Nie, Eragonie, ty nic nie rozumiesz!-ryknęła smoczyca.- To już koniec! Wszystko stracone... Murtagh i Cierń zginą, zostawiliśmy ich na łasce Galbatorixa. Obiecaliśmy wrócić, ale bez odpowiedniej broni i tak im nie pomożemy... A Arya, Roran, Vanilor i pisklaki? Kiedy Zaprzysiężeni skończą ze stałym lądem Alagaesii przylecą tutaj. Nigdzie nie jest bezpiecznie!
Powietrze rozdarł kolejny ryk.
Może ja spróbuję użyć magii? Ty możesz zionąć ogniem...
Nie, mój mały. To zadanie mogę wykonać tylko ja i zawiodłam. Jesteś na mnie zły?
Oczywiście, że nie!- Eragon cisnął miecz na podłogę. Klinga zabrzęczała głucho.- Na pewno jest jakiś inny sposób. Za dużo w życiu przeszliśmy, Saphiro,żeby teraz się poddawać. Jeśli nie my, to kto uratuje Alagaesię? Arya, Lila, Arthur? Nie poddawaj się.
Eragon przesłał smoczycy falę uczuć, w większości smutnych, takich jak śmierć Broma czy Oromisa. A na koniec wspomnienie walki z Galbatorixem sprzed prawie 30 lat.
Smoczyca syknęła wściekle i zionęła ogniem. Ale ten ogień był inny niż zwykle. Miał barwę białą i przypominał bardziej mgiełkę.
Miecz leżący na ziemi uniósł się i zawisł przed Eragonem. Chłopak wyciągnął rękę, ale nim dotknął broni spojrzał na Saphirę. Ona lekko skinęła głową. Jeździec wziął broń w dłoń i nagle poczuł coś podobnego do tego, gdy dawno temu dotknął pisklęcia szafirowego smoka. Zemdlał, czując okropny ból. Smoczyca chciała chociaż część tego wziąć na siebie, ale nie mogła się do niego przebić. Teraz miał zablokowany umysł, barierę nie do ominięcia, choć w ogóle tego nie chciał.
Teraz twoja broń ma inne imię niż wcześniej- oznajmił Bid'daum.- Musisz je odkryć. Postaraj się, Eragonie, to jedyne, na czym musisz się skupić. Potem ten miecz będzie równie dobrym ochroniarzem jak Saphira. Gdy wymówisz jego imię i wydasz mu polecenie. W razie potrzeby będzie mógł przylecieć do ciebie, a nawet samodzielnie walczyć walczyć. Ale teraz możesz nim zabić nawet niezniszczalnego lub ducha. Pilnuj tego miecza i nie dawaj go nikomu. I tak on będzie słuchał tylko ciebie, a broń jest potężniejsza niż ci się zdaje...
Głos zniknął, a Eragon się ocknął i zobaczył zatroskaną Saphirę. Powiedział jej wszystko co usłyszał.
No to ruszamy zwyciężyć- oznajmiła dumnie Saphira.
-----------------------
Rozdział wyszedł mi trochę krótki, bardzo krótki... To chyba najkrótszy rozdział jaki napisałam w życiu, ale przez wakacje nie miałam za bardzo czasu pisać. Od dwóch miesięcy nie dodałam nowej notki, a nie chciałam, żebyście zbytnio nie musieli czekać. Po prostu mam obowiązki względem drugiego, nowego bloga, którego piszę razem z przyjaciółką, zresztą zapraszam na niego KLIK. Nie jest związany z fantastyką, ale mamy całkiem niezłą ilość wejść. ;) A następną notkę dudaj dodam wkrótce.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Koszmar na jawie

Eragon patrzył z przerażeniem w tamtą stronę. Czy to już koniec, zastanawiał się. Dobrze wiedział, jak skończył się sen Saphiry.
Zobaczmy, czego chcą- zasugerował Eragon udając, że jest opanowany, choć tak nie było.- Może wszystko będzie w porządku...?
Saphira machnęła ogonem, ale skierowała się w stronę pędzących rumaków. Wylądowała przed Nausadą, a jej rumak wierzgnął omal jej nie zrzucając.
-Eragon! Saphira!- krzyknęła królowa z wyraźną ulgą.- Co wy tu robicie?
Tak właściwie to wracamy do domu- mruknęła Saphira.
-Nie ma mowy!- Eragon zeskoczył z siodła i dodał w myślach:- Smoki i Jeźdźcy są po to, by utrzymywać w Alagaesii pokój, a nie zwiewać z podkulonym ogonem, gdy robi się gorąco! Przecież ty uwielbiasz walczyć...
Saphira zostawiła jego słowa bez komentarza. W rzeczywistości ona chciała walczyć z dziwnymi przybyszami, ale bała się o Eragona.
-No to widzę, że mam dla was kolejne zadanie- oznajmiła królowa.- Sprawdźcie kim lub czym są te stwory i zabijcie je, jeśli mają wobec nas złe zamiary.
-Tak, pani- powiedział Eragon.
Saphira niechętnie wleciała w górę. Ze swojego miejsca (wysoko nad głowami królowej i jej kawalerii) przyjrzała się dziwnym smokom i ich jeźdźcom. Smoków było dokładnie czternaście, o ile jakiegoś nie pominęła. Ich sierść lśniła różnymi kolorami, tak jak łuski zwykłych smoków, a sylwetki mieli wychudłe. Wyglądali tak, jakby sierść obrastała nawleczoną na same kości skórę. Krótko mówiąc brakowało im mięśni i mięsa pod skórą. Gdy podlecieli bliżej widok zaparł jej dech w piersiach. Te stwory (i ,,smoki", i ich jeźdźcy) nie mieli oczy. Na twarzach lśniły puste oczodoły.
Na czele leciała wielka Zmora (tak Saphira nazwała te niby-smoki) z czarną sierścią, a rozmiarami dorównywała małemu wzgórzu, z którego razem z Eragonem zauważyli kawalerię Nausady. 
W końcu smoczyca, za namową Eragona, podleciała do Zmor, ale pozostawała od nich na tyle daleko, by chwilę czasu minęło nim oni do niej dotrą. Saphira pozostawała w jednym miejscu, lekko uchyliła paszczę, by zdążyć zionąć ogniem w razie zagrożenia.
Eragon położył dłoń na rękojeści Brisingra i zablokował umysł zaraz po tym jak spróbował sięgnąć myślami do przybyszy. I nic. Stwory były tym dziwniejsze, że w ogóle nie wyczuwał ich obecności. Tak samo jak w przypadku Ra'zaców, choć oni zapewne Ra'zacami nie byli.
Zmory zatrzymały się bardzo blisko nich. Od tej ogromnej,, czarnej dzieliło ich zaledwie 10 stóp przed nimi.
-Och, Eragonie, Saphiro - powiedział jeździec czarnej Zmory, a jego głos brzmiał znajomo.- Miło, że znów się spotykamy.
Galbatorix!!! uświadomił sobie Eragon.
Ale... jak... on...- jąkała się Saphira.- On nie żyje!
Nie bali się rozmawiać ze sobą, bo skoro Galbatorix nie miał już umysłu tak jak kiedyś, to nie może przypuścić na nich ataku.
-Ty nie żyjesz!- wycedził Eragon przez zęby.
-Nie- zgodził się Galbatorix.- Shruikan i moich trzynastu kolegów też nie. Widzisz, chłopcze, to dość skomplikowane... Kiedy ostatnio widziałeś Morzana - wskazał ręką mężczyznę siedzącego za na czerwonej Zmorze lecącej za Shruikanem- był człowiekiem z krwi i kości, ponieważ ktoś oddał za niego swe życie. My teraz jesteśmy samoistni jak duchy... nieśmiertelni, niezniszczalni. Przyszliśmy się zemścić. Najpierw zginiesz ty, potem twój synek, a na końcu zabawimy się z córeczką i Aryą.
-Ja na to nie pozwolę!!!- ryknął Eragon i zamachnął się mieczem. Przebił Galbatorixa mieczem na wylot. Cios, który uśmierciłby człowieka na miejscu, duchowi nie wyrządził żadnej krzywdy.
W odwecie Galbatorix ciął na oślep, poważnie raniąc Saphirę. Rana zdobiła niemal całą pierś- od lewej strony szyi do kolana prawej nogi.
Saphira ryknęła rozjuszona. Zrobiła salto do przodu, zanurkowała w dół i kręcąc się jak śruba wylądowała w dużej odległości od wrogów. Nie wiedziała jak daleko tamci są, bo zaczęła tracić wzrok. Odzyskała go po chwili i zorientowała się, że Eragon zsiadł z niej i uleczył ranę. Chłopak znów wskoczył na siodło, a smoczyca poderwała się do lotu. Leciała na wschód. Zmartwiło ją, że nigdzie nie widziała wrogów. Z zaskoczenia ktoś wbił pazury w jej udo. Wyrzuciła tylne nogi za siebie jak koń, kopiąc napastnika pod brzuch. Odwróciła się i zobaczyła czerwonego-bezimiennego-smoka-zdrajcę, którego dosiadał Morzan.
-A więc znów się spotykamy, Eragonie -powiedział Morzan, a z szyderczym chichotem dodał:- Widzę, że udało ci się przywrócić do życia to niebieskie bydlę.
Eragon wściekły uniósł miecz nad głowę, ale w tym momencie Saphira skoczyła na Morzana.
-Saphiro, nie!- krzyknął Eragon, ale w tym momencie smoczyca wbijała już szpony w szyję czerwonej Zmory.
Było to dla niej dziwnym uczuciem, bo pod pazurami nie wzbierała krew, a stwór nie wydał z siebie ryku bólu, tylko patrzył na nią pustymi oczodołami.
Saphira skuliła się pod tym spojrzeniem pod tym spojrzeniem. Pożałowała, że go zaatakowała (ze względu na bezpieczeństwo jej i Eragona). Skoczyła do tyłu i zaczęła lecieć w dół. Zmora strzeliła w nią piorunem, ale chybiła i piorun trafił w ziemię. Sucha trawa pod nimi (byli blisko pustyni Hadarackiej) zapłonęła błękitno-złotym-ogniem, który szybko się rozprzestrzenił ogarniając kilkanaście metrów kwadratowych.. Drugi strzał błyskawicą również nie trafił w smoczycę, ale Eragon stracił równowagę. Omal nie spadł z siodła. Jakiś czar przytrzymał smoczycę w miejscu. Trzeci atak piorunem  uderzył w siodło. Eragon spadł z siodła. Saphirze błysnął przed oczami koniec jej snu (ale teraz nie śniła):  
Jeździec spadał w ognistą paszczę ziemi , a ona mogła się tylko temu przyglądać, zawodząc wniebogłosy...

DALSZY CIĄG:


Eragon był zbyt oszołomiony i za słaby, by ratować się magią. Spojrzał tęsknie w stronę przerażonej Saphiry.
MÓJ MAŁY!!! - ryknęła i Jeździec poczuł, jak smoczyca napiera z całej siły na przytrzymujące ją zaklęcie.
Kocham Cię, Saphiro...- szepnął czując, że zaraz wpadnie w sam środek ognistego piekła i zginie. 
Czy to będzie bolało?, zastanawiał się. Przeżył wiele bitew, dużo razy otarł się o śmierć, ale jeszcze nigdy nie był tak przerażony i bezradny.
Usłyszał ryki smoków lub Zmor, nie odróżniał ich głosów. Nagle wylądował na czymś, a siła uderzenia sprawiła, że uleciał mu cały tlen z płuc. Było mu gorąco, ale nie palił się. Widział dużo czerwieni, a świat dookoła wirował. Usiadł i rozejrzał się. Siedział na czerwonym smoku... Tak, na pewno nie była to Zmora. A czerwony smok był tylko jeden w całej Alagaesii.
-Cierń!- krzyknął Eragon.
Jesteś cały? - spytał smok.
-Owszem... Chyba...- zastanowił się chwilę i dodał z przerażeniem.- Saphira!
-Miło cię znów widzieć, bracie - powiedział z przekąsem Murtagh, którego Eragon wcześniej nie zauważył.- Widzę, że ona radzi sobie lepiej od ciebie...
Cierń odwrócił się pod kątem tak, by Eragon mógł bez trudu dostrzec smoczycę. W tym momencie uwolniła się od czaru (Gdyby nie Murtagh, pomyślał Eragon, to i tak nie zdążyłaby mnie uratować.) i zaatakowała Kialandiego. Rozdarła pazurami bark jego brązowej zmory. Strzępy skóry błyskawicznie się zrosły, a miecz Kialandiego przeleciał o cal od szafirowych łusek na szyi smoczyca.
Saphiro!- krzyknął Eragon.- Ich nie da się zabić! Omal nie zginąłem, nie chcę teraz stracić ciebie... Choć tu, mam pomysł.
Smoczyca parsknęła, ale posłuchała go.
Eragon chciał od razu wskoczyć na smoczycę, ale skrzydła olbrzymów, nie pozwoliły im się do siebie za bardzo zbliżyć. Jeździec nie miał szans doskoczyć do smoczycy, a rzucić się w dół, by ona go złapała, to był zbyt ryzykowny pomysł.
Lećmy do wybrzeża- powiedział Eragon posyłając myśli do całej trójki towarzyszy.- Tam może uda nam się wylądować.
Saphira spojrzała w dal i syknęła z rezygnacją. Wszyscy podążyli za jej wzrokiem.
W dali, najwyżej milę od strony Pustyni Hadarackiej, nadciągało wojsko. Kilka tysięcy martwych rycerzy. Wśród nich Eragon dostrzegł jakiś blask, biąłą plamkę wśród czerni.
Ramr...- rzuciła Saphira i miała rację.
Jednorożec zabijał ludzi-duchy jak myśliwy zwierzynę. Nagle Eragon zobaczył, że jeden z rycerzy szykuje się do zadania śmiertelnego ciosu w szyję jednorożca.
-Ganga!(Idź!)- krzyknął Eragon, chociaż wiedział, jak niebezpieczne jest przenieść pół tonowe zwierzę z odległości mili.
Jednak się udało. Eragon przeniósł jednorożca kilka metrów w lewo i to wystarczyło, by uratować mu życie. 
Nigdy tego nie zapomnę, Eragonie- szepnął Ramr.
To ty nam pomagasz...- Eragon był lekko zakłopotany.
Obiecałem to Lili w zamian za uratowanie mi życia.
Możesz zniszczyć zaprzysiężonych?
Nie, ich nie. Mój róg ma na tyle mocy, by dać radę jedynie zwykłym ludziom. Zaprzysiężonych i smoki musisz zniszczyć sam... 
Smoki doleciały do linii wody i Eragon odetchnął.
 Co teraz zamierzacie?- spytał CierńEragon miał plan, ale pokręcił głową.
-Na razie nie mogę wam powiedzieć. Zastanawia mnie jedno... Co wy tutaj robiliście?
Tym razem odpowiedział Murtagh:
-Morzan chciał, byśmy do nich dołączyli...
...ale się nie zgodziliśmy.-kontynuował Cierń.
-Chciał nas zabić...
...więc uciekliśmy. Potem natknęliśmy się na was.
Eragon dosiadł Saphirę, a przy okazji podzielił się z nią swoim planem.
Spróbujcie ich zająć przez chwilkę- poprosiła smoczyca.- Postaramy się błyskawicznie wrócić, ale musimy polecieć do domu, więc nie przybędziemy wcześniej niż jutro. Przy dobrych wiatrach...
Jasne!- prychnął Cierń niezadowolony.
Oba smoki wzniosły się w niebo.
-Murtaghu...- powiedział Eragon nim się rozstali.- Dziękuję za uratowanie mi życia.. Ja z Saphirą jesteśmy waszymi dłużnikami...


DALSZY CIĄG:

Saphira mknęła nad wodą niczym lśniąca strzała. Eragon jeszcze nigdy nie widział jej  tak zbulwersowanej. Cały czas starał się wspomagać smoczycę swoimi siłami. Od szybkiego, sprawnego dotarcia do domu zależało życie wszystkich, których kochali, a może nawet los całej Alagaesii. Oboje świetnie o tym wiedzieli. Nie tracili czasu i sił na rozmowę. Tylko co jakiś czas Eragon powtarzał w duchu: Szybciej, szybciej... Choć Saphira słyszała to, wiedziała, że on jej nie popędza, więc zostawiała to bez komentarza. 
Minęło kilka godzin nim zza horyzontu ukazał się zarys Vroengardu. Słońce już zaszło i świat zaczynał ciemnieć.
Smoczyca wylądowała w swoim zagłębieniu w ich domu. Aryi, dzieci ani ich smoków nigdzie nie było, co ucieszyło Eragona. Nie chciał ich martwić, a gdyby się spotkali, musiałby wszystko opowiedzieć. Jeździec szybko zeskoczył z siodła. Zaklął, gdy nogi się pod nim ugięły i upadł na wyciągniętą łapę smoczycy. Oddał jej zdecydowanie za wiele energii... Stojąc w miejscu odetchnął kilka razy, a potem zaczerpnął sił od wszystkich kwiatów i traw w okolicy.
Mój mały...- mruknęła Saphira. 
Nic mi nie będzie- odparł.
Podszedł do ściany obok legowiska Saphiry. Położył dłoń na ścianie i wyszeptał kilka zdań, w tym swoje prawdziwe imię. Ich oczom ukazała się dziura, która wzrosła do długości dorosłego człowieka i szerokości trzech dobrze zbudowanych ludzi. W dziurze lśniło ogromne, białe eldunari Bid'Dauma. Właśnie po niego wrócili Eragon i Saphira. Potrzebowali rady, a najstarszy żyjący (jeśli można tak nazwać samo serce serc) smok powinien im pomóc.
Spróbujemy?- spytał Eragon. Miał namyśli próbę porozmawiania ze smokiem.
Nie mamy wyboru- Saphira machnęła ogonem zdenerwowana.- To nasza ostatnia szansa.
Połączyli umysły i, po raz pierwszy, posłali myśli ku Bid'Daumowi. Eragon zostawił tu jego eldunari, gdy wraz ze swoją smoczycą wrócili ze skały Kuthian. Musiał dobrze zabezpieczyć serce serc smoka. Ktoś, komu udałoby się nagiąć go do swej woli, pozostałby niezwyciężony. Więc Jeździec umieścił je w ścianie w miejscu, gdzie często przebywała Saphira, a dostęp do tej skrytki mieli tylko oni dwoje. Eragon ufał Aryi, ale zawsze pozostawała możliwość, że ktoś mógłby ją porwać i torturować, by oddała mu eldunari. Po za tym było coś jeszcze... W razie jego śmierci Saphira nie mogłaby oszaleć lub poświęcić swojego życia, bo miałaby za zadanie przeżyć i powiedzieć komuś zaufanemu (np. Aryi) o istnieniu eldunari. Eragon nie chciał nawet rozwarzać odwrotnej sytuacji: gdy to smoczyca ginie, a on ze względu na wyznaczone sobie zadanie musi przeżyć.
Myśli Bid'Dauma były wolne i ociężałe. Przypominały im drzewo Menoa. Smok zupełnie nie zwracał na nich uwagi. Na początku nie zapuszczali się głębiej w jego umysł. Muskali go tylko swoimi myślami. Ale w miarę upływu czasu wchodzili coraz głębiej, a nie było to trudne, bo smok wcale nie blokował umysłu. Aż w końcu zaczęli mimowolnie przeglądać niektóre wspomnienia smoka. Nagle Bid'Daum zablokował ich. Poczuli wbijające się ostrze w ich umysły. Nie mogli się wycofać ani iść dalej.
Puść nas!- krzyknął Eragon rozpaczliwie.- Eka ai frricai un Shur'tugal (Jestem Jeźdźcem i przyjacielem)!- To był najprostszy zwrot jaki mu przyszedł do głowy, ale nacisk na jego umysł nawet nie zelżał, więc podjął kolejną próbę:- Skulblaka, eka celobra ono un mulabra ono ne haima (Smoku, darzę cię szacunkiem i nie mam wobec ciebie złych zamiarów)!
Smok wydał się nieco zaintrygowany, zaczął przeglądać jego wspomnienia od chwili narodzin, a gdy doszedł do chwili wyklucia Saphiry, Jeździec poczuł, że Bid'Daum przegląda w tym samym czasie też jej wspomnienia, łącząc ze sobą różne fakty.
Zabiłeś mojego przyjaciela, Jeźdźcze- rzekł smok potężnym głosem przypominającym ruch góry. Przemawiał w pradawnej mowie, zmuszając Eragona do odpowiedzi w tym samym języku.
Nie- szepnął Eragon w języku elfów.- On sam się poświęcił ratując Saphirę. Jestem mu za to dozgonnie wdzięczny. Gdyby nie on jedno z nas by nie żyło. Nigdy mu tego nie zapomnę...
Pamięć nie zwróci mu życia... 
Nie zwróci- przyznała Saphira w pradawnej mowie pomagając Eragonowi w tej słownej potyczce- ale pamiętając o zmarłych pozwalamy im żyć wiecznie. Żadna żywa istota nie ma niezniszczalnego ciała, nieważne człowiek, elf, smok czy roślina, ale umarli mogą żyć w sercach i umysłach tych, którzy wciąż chodzą po ziemi...
Saphira po raz kolejny zaskoczyła Eragona swoją niezwykłą mądrością.

 Czyżby?-Smok poluzował nacisk na ich umysły.-Eragon nawet się ze mną nie pożegnał. Chociaż może to i moja winna. Minęło tyle wieków od śmierci mego ciała, a ja zamieniłem z nim tylko kilka słów. Całkiem zamknąłem się w sobie. Chcecie posłuchać o moim życiu?
Wybacz, panie- rzekła Saphira, wysyłając mu obraz siebie składającej ukłon- Bardzo chętnie, jednak nie mamy czasu. Potrzebujemy twojej pomocy albo Alagaesia zostanie zniszczona. Pozostało nam bardzo niewiele czasu. Wiesz, czego chcemy?
Smok całkowicie wypuścił ich umysły, ale raz jeszcze obejrzał wspomnienia Saphiry dotyczące dzisiejszych wydarzeń. Gdy wreszcie się odezwał, jego głos brzmiał smutno, lecz z nutą wściekłości:
Są dwie rzeczy pozwalające na zniszczenie umarłych. Po pierwsze to róg jednorożca. Pod nim jednak giną tylko ludzie i jedynie ci, którzy nigdy nie byli złączeni ze smokami. Na elfy, dzikie smoki oraz Jeźdźców jest coś innego.  Miecz zrodzony w smoczym ogniu. Zabijając nim Jeźdźców zginą też złączone z nimi smoki.
Gdzie mogę znaleźć taki miecz?
Na całym świecie takiego nie ma. Musisz go zrobić z twojego miecza i ognia Saphiry. Ale to nie takie proste jak się zdaje. Potrzeba do tego również smoczej magii. Poznacie, gdy miecz będzie gotowy. A teraz idźcie... Ta rozmowa mnie zmęczyła, a więcej pomóc nie mogę.
Zerwał z nimi kontakt i zablokował umysł. Eragon zamknął skrytkę z eldunari i nie tracąc czasu wyjął Brisingra z pochwy, ujął go tak, by trzymać za rękojeść, ale żeby płomienie wyleciały na zewnątrz przez  dziurę w ścianie, którą Saphira zawsze wlatuje do domu.
Zrób to, Saphiro- polecił Eragon.
Smoczyca zionęła ogniem zalewając nim miecz. Eragona gorąco bijące od płomieni parzyło w twarz i rękę dzierżącą miecz, ale nie narzekał. Saphira zamknęła paszczę i płomienie zniknęły, a miecz wyglądał tak, jak dawniej. Smoczyca spuściła głowę.
Jesteśmy zgubieni- skwitowała zrozpaczona.


Następny post: ,,To już koniec!"

piątek, 1 czerwca 2012

W Carvahall

Saphira obudziła się gwałtownie. Dookoła panował całkowity mrok, a Eragon jeszcze spał. Odetchnęła głęboko. Smoczyca już od kilku tygodni miała koszmary. Na pewno, jak sądziła, nie śniły jej się przyszłe wydarzenia, bo Eragon sypiał spokojnie, a to on miał dar do przewidywania przyszłości. Smoczyca położył głowę na ziemi, ponownie usiłując zasnąć. Bała się spać, bo znów mogły ogarnąć ją te okropne sny gdzie ona, smoczyca niepokonana na jawie, jest bezsilna wśród snów. Jednak tylko zdążyła się spokojnie ułożyć na swoim miękkim posłaniu i znów zasnęła. Po chwili koszmary powróciły. Widziała to, co było, co mogło być i to, co kiedyś może nastąpić. Były to jedynie urywki różnych wydarzeń, lecz niesłychanie prawdopodobne.
Saphira zignorowała w Carvahall niebezpieczeństwo ze strony Ra'zaców, Eragon zostawiony sam sobie podzielił los wuja. Smoczyca ryczała zrozpaczona, ale zaraz zobaczyła co innego. Walkę z Durzą. Dostała rozpaczliwą prośbę Eragona o pomoc. Miała ochotę rzucić się mu na ratunek, ale ta zbroja tak cisnęła... Brakowało jej tchu. Arya odgięła to żelastwo i wskoczyła na smoczy grzbiet. Razem doleciały do Eragona w chwili, gdy Durza miał go pokonać. Zwyciężyli! Zwyciężyli, ale Eragon omal nie zginął...
Następnie smoczycy przed oczami przeszło tyle obrazów, że nic z nich nie odczytała. Musiała to być jakaś wojna. I... Och! To nie nadmiar obrazów, lecz rana, okropna, wielka, krwawiąca rana, zamgliła smoczycy wzrok. Eragon wypowiedział zaklęcie i rana zasklepiła się. Jeździec wskoczył na siodło i Saphira wzbiła się do góry. Rozejrzała się po zupełnie obcym jej krajobrazie. W dali zobaczyła rodzinę swoją i Eragona. Bardzo daleko... Arya i Opheila, Lila i Amethis, Arthur i Irollan. Ale oni nie walczyli... Długą chwilę zajęło jej zrozumienie, że na polu bitwy jest tylko ona z Eragonem. Pozostali siedzą w domu niczego nieświadomi. Coś przecięło Saphirze bok i smoczyca zaryczała, błyskawicznie odwracając się. Ujrzała stwory podobne do smoków, ale zamiast łusek miały sierść i nie ziały ogniem a... rzucały piorunami. Jeden z tych piorunów pozostawił na boku smoczycy paskudną, osmoloną bliznę. Spojrzała w dół, poszukując wrogów. Po ziemi galopował Ramr zabijając stwory podobne do skrzatów, ale dużych (wysokości rosłego człowieka lub elfa). Eragon coś do niej powiedział, ale ona nie usłyszała jego słów. Chciała jak najszybciej stąd uciec, ale coś (przypominającego zaklęcie Murtagha na płonących równinach) trzymało ją w miejscu. Ziemia dookoła płonęła.Jeden z ,,włochatych smoków" zrzucił Eragona z siodła. Jeździec spadał w ognistą paszczę ziemi , a ona mogła się tylko temu przyglądać, zawodząc wniebogłosy...

*          *          *

-Saphiro!- krzyknął Eragon.- Saphiro, obudź się, słyszysz?!
Smoczyca otworzyła ciężkie powieki i przyglądała się mu chwilę i siedzącej obok Aryi.
Eragonie- powiedziała- ty żyjesz?!
A dlaczego mam nie żyć?- spytał w myślach.- Miałaś koszmary?
Tak- sapnęła.- Już od kilku tygodni. Najpierw śni mi się to, co było lub mogło być, gdybyśmy postąpili inaczej. Tu za każdym razem jest co innego. A potem widzę przyszłość, nawet niedaleką, najwyżej kilka tygodni do przodu. I widzę za każdym razem to samo... Rycerzy, dziwne stwory, twoją śmierć...
Ostatnie słowa wypowiedziała szeptem.
Mogłem się tego domyślić... Najpierw warczałaś, tym mnie obudziłaś, potem zaczęłaś ryczeć, jęczeć i zawodzić. Próbowałem dostać się do twojego umysłu, by cię uspokoić, ale nie mogłem. Więc musiałem cię obudzić. Już słońce wschodzi. Może zamiast znów zasypiać, przelećmy się dookoła Vroengardu tak jak kiedyś, jeszcze przed narodzinami Lili i Arthura.
Smoczyca podniosła się chętnie. Powiedzieli Aryi o swoich zamierzeniach. Gdy Eragon dosiadł Saphirę, wyskoczyła z domu i wzbiła się w niebo. Szybowała radośnie, ciesząc się towarzystwem Eragona. Chciała pokazać mu swoje koszmary, ale on się nie zgodził. Nie chciał, by do tego wracała.
Pamiętasz- zaczęła Saphira- jak kiedyś obiecałam ci, że wrócimy do Carvahall? To było dawno, ale ja nie zapomniałam. Po prostu nie mieliśmy kiedy. Teraz pytam: czy zechcesz towarzyszyć mi w drodze do Carvahall? Podobno twoi przyjaciele z wioski, wrócili do niej i już kilka lat temu ją odbudowali. Możemy ich odwiedzić i powspominać trochę...
Oczywiście,że chcę!- Eragon objął ją za szyję.- Powiem tylko Aryi. Niestety możemy jedynie we dwójkę tam polecieć. Irollan jest jeszcze za młody na taką wyprawę. Ma dopiero kilka tygodni. A nie zostawimy Arthura i Irollana samych. Jak oni nie lecą, to drugie z moich dzieci też musiało by zostać. A znając Lilę i Arthura niebezpiecznie jest ich na chwilę nawet spuścić z oczu. Arya też powinna zostać...
Nie chciałaby lecieć z nami... Obok Kośćca jej wspomnienia związane z Durzą i Gile'adem wracają.
Polecieli powiedzieć Aryi o ich pomyśle. Tak jak mówiła Saphira, elfka nie wyglądała na złą. Mieli zamiar lecieć już w stronę Alagaesii, gdy Eragonowi się coś przypomniało.
Lećmy do Rorana- oznajmił.- On też pewnie zechce nam towarzyszyć w rodzinne strony. Polecieli do niego i złożyli propozycję.
-Nie- uciął Roran.
Dlaczego?- spytał Vanilor z widocznym żalem.- Od dawna nie lecieliśmy nigdzie razem i...
-Nie. Nie zostawię Katriny samej. Ale wy lećcie, Eragonie, Saphiro. Pozdrówcie ode mnie Horsta i innych.
Eragon wzruszył ramionami (podczas rozmowy wciąż siedział na Saphirze), a Saphira wleciała w niebo. Z góry rzuciła jedynie tęskne spojrzenie w stronę Vanilora.
Lećmy- powiedział Eragon ciepło.- Roran nie wie, co traci. Ale ja wiem, co my tracimy: czas. Im szybciej dotrzemy na stały ląd tym lepiej. Nie musimy już dzisiaj być w Carvahall, ale żebyśmy nie lecieli po ciemku nad wodą.
Tak, mój mały- odpowiedziała krótko i skierowała się w stronę morza.
Lecieli dość długo, ale o wiele krócej niż przewidywał to Eragon. Odległy zarys Kośćca malował się na horyzoncie zanim całkowicie zaszło słońce. Przy lądzie Saphira wleciała w wodę i kilka metrów pokonała całkiem zanurzona. Mogliby tak dopłynąć na sam brzeg, ale Eragonowi zabrakło powietrza. Więc Saphira się wynurzyła i dopłynęła do lądu płynąc po powierzchni wody.
Jesteśmy w domu...- powiedział Eragon, a potem posmutniał.- A przynajmniej gdzieś, gdzie kiedyś był nasz dom. Och, Saphiro, tyle bym dał, by wszystko było tak jak kiedyś...
Eragonie...
Nie. Nie zrozum mnie źle. Chciałbym żyć tak jak dawniej Z TOBĄ. No może jeszcze z Aryą i dziećmi. Mieszkalibyśmy na odludziu przy wiosce tak jak ja mieszkałem. Wy smoki mielibyście mnóstwo przestrzeni do latania oraz Kościec, w którym nigdy nie brakło by zwierzyny. A Garrow i... Brom wciąż by żyli.
Eragonie!!!- głos Saphiry zabrzmiał równie potężnie jak ogromnego Glaedra. Potem jej głos przycichł, złagodniał, ale wciąż była w nim pewna rezerwa- Czy ciebie naprawdę trzeba uczyć, że nie możesz wracać myślami do przeszłości? ,,Co by było gdyby...?" To najgorsze pytanie jakie możesz sobie zadać. Nigdy się nie dowiemy, czy gdybyś przedstawił mnie wujowi i Roranowi przeżylibyśmy. Może kazaliby mnie zabić. A gdybym wtedy nie porwała cię do Kośćca? Mówiłeś, że ostrzegłbyś Garrowa. Ale równie dobrze moglibyśmy wszyscy zginąć lub efekt byłby taki sam z tym, że Ra'zacowie zabrali by nas do Galbatorixa. Wariantów jest dużo, lecz nigdy się nie dowiemy, co moglibyśmy teraz robić, więc jaki sens ma rozmyślanie nad tym? Chodźmy stąd wreszcie. Odpoczęłam trochę, a stąd do Carvahall nie jest daleko. Polecimy od razu. Nie zamierzam nocować na otwartym terenie, tak blisko Therinsfordu. 
Skoczyła w górę i skierowała się w stronę Carvahall. Eragon się z nią nie zgadzał. Od miasta dzieliło ich kilka kilometrów. Może nie jest to dużo, ale to nie były kilometry równin czy stepów gdzie szafirową smoczycę można wypatrzeć z promienia kilku mil, lecz góry, przez które ludzie się nie przedzierają. Jednak też chciał jak najszybciej dolecieć do Carvahall, więc nic nie mówił Saphirze.
Lecieli około 4 godzin. Smoczyca starała się być jak najwyżej, by w razie czego pozostała niezauważona. I dobrze, bo w dole mijali wielu ludzi, nawet nieświadomych obecności smoka. Na dole zobaczyli kilkuhektarową równinę. Eragon wiedział, że stała tam kiedyś jego farma. Smoczyca wylądowała na jednej z uliczek. Ludzie znajdujący się w pobliży zamarli, ale gdy rozpoznali w niezwyciężonym rycerzu i bestii swoich przyjaciół zaczęli ich widać z wielką serdecznością. Horst zaprosił ich na obiad, a Eragona ucieszyło to, że wyniósł stół na zewnątrz, by Saphira mogła im towarzyszyć.
Wszyscy wieśniacy ,,skakali" wokół nich, śmiali się, żartowali, próbowali do nich zagadać. Eragona zarówno to cieszyło, (bo nie traktowali go jakby był królem czy kimś jeszcze ważniejszym, lecz czuł, że jest wśród swoich) jak i męczyło (odkąd zabił Galbatorixa i razem z Aryą zamieszkał na Vroengardzie nie był przyzwyczajony do takiego tłoku. Najczęściej przebywał w towarzystwie Aryi, Lili, Arthura ich smoków oraz Saphiry. Czasem tylko spotykał się Roranem czy Murtaghiem.) Wszyscy mówili jeden przez drugiego, Jeźdźca rozbolała głowa, a w Saphirze narastała irytacja.

*          *          *

Wieczorem po kolacji Eragon stanął sam na tym wzgórzu, na którym niegdyś Eragon zbudował schronienie dla słodkiego smoczka. Wpatrywał się stamtąd na południe. Po chwili dołączyła do niego Saphira. Trąciła go nosem w ramię, ale oprócz tego gestu oboje pozostali nieruchomi.
Patrz- powiedziała Saphira wskazując coś w oddali.
Na co? Nic...- chciał powiedzieć ,,nic nie widzę", ale w tym momencie na horyzoncie pokazała się chmura piachu.- Co to jest?- spytał.- Wiem, że ty masz lepszy wzrok ode mnie.
Tak? No to spójrz!- smoczyca złączyła z nim swój umysł, chcąc zrobić tak jak kiedyś obok Dras Leony.
Udało się. Eragon mógł teraz patrzeć na świat oczami smoczycy. Zobaczył cwałujące na złamanie karku konie. Było ich może z 50, a na jednym z nich siedziała królowa Nausada.
Chodźmy się przywitać- Zasugerowała Saphira.
Eragon skinął głową i dosiadł jej.
Wzlecieli na wysokość około tysiąca mil. Zagrzmiało, a niebo przeciął piorun, choć na niebie nie było ani jednej chmurki. Eragon nagle zamarł patrząc w bok. Saphira spojrzała tam, gdzie on. Ze wschodu mniej więcej nad Ramrem w miejscu, gdzie zakole rzeki jest najbliżej Pustyni Hadarackiej, leciało kilkanaście wielkich-bezłuskich-włochatych-niby-smoków.
Saphira zadrżała tak gwałtownie, że Eragon omal nie spadł z siodła. Przez myśl przeszło jej, że być może zemdlała, a koszmar powrócił. Niestety to było aż za realne.
Jak w dzisiejszym śnie- szepnęła niemal niedosłyszalnie. A jej ciałem znów wstrząsnęły drgawki- Koszmar powrócił...


Następny post (C.B.N.) ,,Koszmar na jawie"


sobota, 19 maja 2012

Chwila dla Arthura

Arthur i Lili siedzieli na trawie przed domem. Mieli wreszcie okazję porozmawiać w cztery oczy. Rodzice i smoki siedzieli w domu. Jednak nie rozmawiali zbyt długo, gdy podszedł do nich Carsaab. Chłopak wyciągnął rękę do zaskoczonej elfki i pomógł jej wstać.
-Czyżbyś zapomniała, że byliśmy na dzisiaj umówieni?- spytał z rozbawieniem.
-Oj, trochę... Carsaabie, poznaj mojego brata Arthura- wskazała elfa wciąż siedzącego na trawie.- Arthurze, to mój... przyjaciel Carsaab. Wybacz, ale najwyżej skończymy naszą rozmowę popołudniu. Teraz idziemy na plażę.
-Jasne- mruknął Arthur.
Przed domem wylądowała Amethis i Lila z Carsaabem ją dosiedli, zostawiając Arthura samego.
Po chwili podszedł do niego Eragon.
-Widzę, że twoja siostra znalazła sobie inne towarzystwo- powiedział z uśmiechem- A nie masz ochoty na przejażdżkę?
-A niby gdzie?- Arthur wstał z ziemi.
Zobaczysz- z nieba opadła Saphira.
Elf wdrapał się na grzbiet smoczycy, a po nim to samo zrobił Eragon.
Ostatnim razem- powiedziała Saphira w locie- gdy stanąłeś przed smoczymi jajami wykluło się tylko jedno i to w dodatku nie dla ciebie. Ale zauważyliśmy, że być może smoczek nie był jeszcze gotowy, by się wykluć. Od tamtej pory przed jajem stawało mnóstwo osób, ale pisklak wszystkich odrzucił. Więc ty spróbujesz jeszcze raz. Jesteś z rodziny jeźdźców, więc niedopuszczalne jest, byś sam nim nie był.
-A co- spytał Arthur, jeśli smoczek i tym razem się nie wykluje?
-Nie martw się- odparł Eragon.- Będą inne.
Nie bardzo pocieszyło to Arthura, ale przez resztę drogi siedział cicho.
Smoczyca wylądowała przy skale, w której ukryte było jajo.
Arthur szybko zszedł na ziemię i nie czekając na nikogo. Wziął jajo w ręce i spojrzał nań błagalnie.
-Tym razem się wyklujesz, malutki?- spytał.
Jajo nawet nie drgnęło, ale Arthur wiedział, że musi dać czas pisklakowi.
Zostaniemy tu z tobą- oznajmiła Saphira- dopóki pisklak się nie wykluje, ale najpóźniej za dwa dni wracamy do domu.
On skinął głową nie odrywając wzroku od brązowej skorupki jaja.
-Gdybym tamtego pamiętnego dnia- szepnął- wygrał walkę z Lili i dotknął Amethis, byłbym teraz Jeźdźcem, ale też najnieszczęśliwszym Jeźdźcem na świecie, bo wiedziałem, że ona się wykluła dla Lili. Nie, jednak dobrze, że Amethis złączyła się z Lilką.
Położył jajo na ziemi i podszedł do Saphiry.
-Wiedziałaś o naszym sekrecie, Saphiro. Przepraszam cię...
Arthurze...
-Tak, wiem, że możesz być zła, ale ja...
Arthurze, patrz!
Chłopak odwrócił się podążając za wzrokiem Saphiry i zobaczył, że jajo się porusza. Patrzył na nie w niemym zachwycie (w końcu wcześniej nie widział wykluwania się smoka, Amethis już stała na ziemi,gdy ujrzał ją po raz pierwszy). A powietrze rozdarł pisk. I jeszcze jeden... Po chwili skorupka całkiem pękła, a z jaja wyskoczył mały, brązowy smoczek.
Arthur wyciągnął rękę w stronę pisklaka, ale zaraz cofnął ją. Spojrzał na ojca w poszukiwaniu wskazówek, co ma robić.
-No dalej- zachęcił go Eragon.- Dotknij pisklaka.
Elf jeszcze chwilę się wahał. W końcu szybko wyciągnął rękę i musnął palcami główkę smoczka. W chwili, gdy jego skóra zetknęła się z łuskami pisklaka, Arthur poczuł się, jakby krew w żyłach mu zapłonęła. Nie mógł oddychać, a wzrok spowił mu mrok. Dopiero po minucie, która dla elfa była całymi godzinami, odprężył się i odetchnął. Czuł się teraz tak dziwnie... Był pół elfem, więc mógł posługiwać się magią i rozmawiać w myślach prawie tak dobrze jak elf czystej krwi bądź Jeździec. Jednak zawsze sprawiało mu to trochę kłopotów. Teraz, gdy naprawdę stał się Jeźdźcem i jego największe marzenie się spełniło, sam nie wiedział, co ma o tym myśleć. W głowie mu szumiało, a smoczek, choć taki młody, przeglądał jego myśli jak strony ksiąg. 
Gratuluję- powiedziała Saphira dumnie.- Trzeci z członków rodziny Eragona złączyło się więzią Jeźdźca, z kolejnym moim pisklakiem. Opheila, Amethis i... Nie myślisz, żeby twojemu smokowi nadać jakieś stosowne imię? Nazwij go jak chcesz, ale smoczek powinien nosić imię po wspaniałym smoku. Wejrzyj w swoje wspomnienia dotyczące różnych smoczych opowieści i coś wybierz. Mogę ci pomóc, jeśli nie masz pomysłu...
-Wybacz, Saphiro, ale nie skorzystam z twojej pomocy. Właściwie to ja wybrałem odpowiednie imię jeszcze zanim tu dotarliśmy. Dzisiaj Lili opowiedziała mi o tym całym Carsaabie. Powiedziała, że był Jeźdźcem. Żal mi było tego młodego smoka. I to jego imieniem nazwę mojego smoczka, choć on nie skończy tak, jak jego imiennik. Mój malutki- Arthur zwrócił się do pisklaka- nazywam cię Irollan.
-Wspaniałe imię- stwierdził Eragon, chociaż mi Lili o nim nie opowiadała.
Znów dosiedli Saphirę, tym razem siedzieli na niej we troje (Eragon, Arthur i Irollan). Po drodze Arthur powtórzył ojcu i Saphirze to, czego dowiedział się o smoku Carsaaba od Liliany. A elfka już wróciła z randki. Bardzo podobał jej się mały smoczek Irollan, ale nie tak, jak jej własna smoczyca.
Jest piękny- powiedziała Lili do Amethis- ale nie tak jak ty. Twoje ametystowe łuski w wolnej walce mogą konkurować jedynie z szafirem Saphiry, ale ty mi się bardziej podobasz.
Oczywiście- skwitowała Amethis.- Ja też wolę ciebie od Arthura. I pomyśleć, że naprawdę  tak niewiele brakowało, by to on został moim Jeźdźcem. Miałam wielkie szczęście, że byłaś szybsza od niego...
Liliana zamiast słowami odpowiedziała jej lekkim uśmiechem. Chciała teraz w ciszy cieszyć się jej towarzystwem...

 Następny post (Czas Bliżej Nieokreślony):,,W Carvahall"

_________________________________________________

Przepraszam, że ten rozdział był trochę za krótki, ale nie miałam ani pomysłu, ani ochoty na rozwijanie go. Postaram się, by następny był dłuższy.  ;-)

niedziela, 22 kwietnia 2012

Randka

Ten tydzień był najdłuższym w życiu Lili, ale w końcu elfka doczekała się dnia, w którym miał przyjechać Caarsab.
Tego dnia wstała bardzo wcześnie, nie mogąc się doczekać, gdy się z nim spotka. Usiadła na łóżku i  zakładała czerwoną, obcisłą sukienkę, którą już wczoraj sobie wybrała.
Amethis ziewnęła, patrząc na swoją przyjaciółkę.
Co o tym myślisz? - spytała Lili wstając i demonstrując swój strój.
Ładnie ci w niej- odparła smoczyca.- No to kiedy wychodzimy?
My? O nie, moja droga. Ty zostajesz.
Ale...
Powiedziałam nie. Już pokazałaś, na co cię stać. Nie pozwolę ci drugi raz tego zepsuć.
Smoczyca spuściła głowę. Nie ukrywała, że chciała towarzyszyć Liliannie.
Jak tam dotrzesz sama?- spytała Amethis.- Na plaże jest daleko, a chyba tam chcesz się z nim spotkać.
Pobiegnę. Zapomniałaś, że jestem elfką?
Smoczyca warknęła niezadowolona. Jednak nie próbowała się już bardziej wykłócać.
Baw się dobrze- mruknęła.
Mam taki zamiar- Lili się uśmiechnęła.- Chciałabym już iść... Powiesz rodzicom, że wrócę wieczorem?
Jasne...
Elfka zadowolona wybiegła z domu. Wcale nie było jej zbyt wygodnie biec w obcisłej sukni, ale nie narzekała. Po godzinie dotarła na plaże. Jeszcze nikogo tam nie było. Usiadła na piasku, nadstawiając twarz do słońca. Nie lubiła tak się oddalać od Amethis, ale nie miała wyboru. A przecież za kilka godzin znów się spotkają.
-Witaj, Lili- usłyszała po chwili.
Elfka odwróciła się szybko i zobaczyła Caarsaba. Ucieszyła się na jego widok, ale upomniała się w duchu za to jak jest nieostrożna. W ogóle nie wyczuła myślami, że ktoś się zbliża. Mogło się to dla niej źle skończyć.
-Czekałam na ciebie- odparła odsłaniając białe zęby w lekkim uśmiechu.
-Wiem- usiadł obok niej.- Myślę, że powinnaś o czymś wiedzieć...
-Poczekaj. Nie teraz. Jest piękny dzień. Amethis została w domu. Może potem podzielimy się swoimi sekretami. Teraz nacieszmy się swoim towarzystwem.
Chłopak lekko ją objął.
-Skoro nalegasz.
-Wiem- powiedziała Lili- że byłeś zły, gdy Amethis nam przerwała. No i nie wspomniałam ci wcześniej, że jestem Jeźdźcem...
-Nie... Wiem, że smoczyca się o ciebie troszczyła. To nie jej wina. Chciałbym być tobą, mieć smoka, bo widzisz ja...
Lili kichnęła, przerywając mu i korzystając z ciszy wtrąciła:
- A ja chciałabym, by ona się nigdy nie wykluła. Oczywiście ją kocham, jakże mogłabym nie, a;e przez nią są same kłopoty. Przez pierwsze tygodnie jej życia oficjalnie ona nie była moja. No i ja z Arthurem, moim bratem, się od siebie oddaliliśmy...
Opowiedziała Caarsabowi całą historię od momentu, gdy złościła się, że to nie ją ojciec zabiera do smoczych jaj, do chwili, kiedy powiedziała wszystkim prawdę.
Chłopak ze smutkiem kiwnął głową. Lekko wziął Lilę za rękę. Po chwili odwrócił swoją dłoń spodem do góry ukazując pozbawiony blasku owal.
-Gedwey ignasia- szepnęła Lila, a w jej oczach zalśniły radosne iskierki.- Nie powiedziałeś, że jesteś... Och! Gdzie twój smok?
-Cały czas do tego zmierzałem, Liluniu. Irollan, mój smok, nie żyje. Był wspaniałym, czarnym smokiem. Kilka lat temu ojciec dał mi smocze jajo. Powiedział, że znalazł je dawno temu, gdy na tronie Alagaesii zasiadał jeszcze Galbatorix. Wtedy moi rodzice mieszkali poza granicami tego kraju i stamtąd pochodziło jajo. Moja mama umarła kiedy miałem pięć lat... Ale mniejsza z tym. Jajo było wspaniałe. Takie piękne. Zresztą widziałaś już smocze jajo, więc nie muszę ci o tym mówić. Nie mogłem się nim nacieszyć. Następnego dnia wykluł się pisklak. Nazwałem go Irollan. Słyszałem kiedyś historię o wspaniałym smoku, który nosił właśnie to imię... Gdy miał miesiąc pierwszy raz go dosiadłem. Miesiąc później mój tata, który oczywiście nadzorował rozwój i ćwiczenie Irollana, stwierdził, że możemy go razem dosiąść i wrócić do Alagaesii. Moi pradziadkowie uciekli stamtąd, gdy Galbatorix na dobre zaczął swoje rządy, a po jego śmierci tata marzył o tym, by tam wrócić, ale byłem za mały, by przeżyć podróż. Tak więc wyruszyliśmy w drogę. Dolecieliśmy do Alagaesii, ale bardzo dużo nas to kosztowało, szczególnie Irollana. Lecieliśmy do kraju ze wschodu, więc całą drogę (kilka tygodni) mieliśmy pod sobą morze, żadnej wyspy. Moglibyśmy wylądować w wodzie, ale to było zbyt niebezpieczne. Wycieńczony smok mógłby zatonąć. Gdy wylądował na Beirlandzie* nie mógł się podnieść. Przespał całą noc, a ja czuwałem. Następnego dnia musieliśmy lecieć dalej, bo na wyspie nie było pożywienia ani słodkiej wody. Dolecieliśmy do Beorów, tam mogliśmy czuć się bezpieczniej niż na otwartym terenie. Irollan poleciał zapolować, a ja z tatą próbowaliśmy rozbić obóz. Nagle usłyszeliśmy krótki ryk potem znowu. Przed sobą zobaczyliśmy beorna**. Mój miecz został przy siodle Irollana. Trudno było się bronić przed niedźwiedziem wielkości mniejszego smoka. Kiedy ta bestia już podnosiła na nas swoją łapę, Irollan rzucił się na niego. Byli niemal równi wzrostem. Smok go zabił, ale zapłacił najwyższą cenę... Potem podróżowaliśmy z ojcem po Alagaesii aż spotkałem ciebie.
Lili zauważyła, że chłopak z trudem powstrzymuje łzy napływające mu do oczu. Przechyliła głowę i położyła mu ją na ramieniu. On pogłaskał ją po policzku. Dalej siedzieli w milczeniu pocieszając się wzajemnie swoją obecnością. Słońce powoli chowało się za horyzont. Lili niechętnie wstała i otrzepała suknię z piasku. Choć nie tak spodziewała się spędzić tą randkę, to i tak się nie skarżyła. Wiedziała jaki ból nosi w sobie jej bliski przyjaciel, nawet ktoś więcej niż przyjaciel. Ona kochała Amethis i nie wiedziała, co by zrobiła gdyby jej zabrakło.
Caarsab nachylił się do jej ucha.
-Cieszę się, że jesteś- szepnął.
Potem spojrzał jej w lśniące, zielone oczy z ametystowym przebłyskiem. Objął ją w pasie. Ich usta powoli zbliżyły się do siebie. Lili odchyliła się do tyłu lekko, ufając, że Caarsab ją utrzyma. Tak się stało. Po chwili elfka i chłopak zastygli w pocałunku. Lili przez chwilę czuła się, jakby wyszła poza swoje ciało. Nie tylko ich ciała, ale również umysły się złączyły. Gdy w końcu Caarsab ją uwolnił z objęcia, ona odetchnęła głęboko.
-Spotkamy się jeszcze?- spytała z nadzieją w głosie.
-Postaram się, bym mógł zamieszkać, chociaż przez pewien czas, na Vroengardzie. Możemy spotykać się codziennie. Pozwolisz mi się odprowadzić do domu?
Elfka się uśmiechnęła i odpowiedź była oczywista.

*          *          *

Lili wpadła do domu. Zobaczyła zaskoczone spojrzenia rodziców i brata siedzących w salonie.
-Gdzie Amethis?- spytała będąc zbyt przejętą, by mogła wezwać ją myślami.
-Poleciała gdzieś z Saphirą i Opheilą- odparł Eragon.- Zaraz powinna wrócić.
-A jak tam randka?- spytała Arya (Lili wszystko im opowiedziała poprzedniego dnia, więc wiedzieli, że ma się spotkać z Caarsabem.)
-Super! Muszę porozmawiać ze smoczycą.
Wyszła na dwór i spojrzała w górę. Nigdzie nie widziała smoków. Saphiry na tle nieba może i nie widać, a Amethis jest słabo widoczna, ale złotą Opheilę powinna dostrzec z promienia mili.
Amethis!!!- krzyknęła
Lili?!- odpowiedź nadeszła błyskawicznie.- Już lecę!
Po chwili przed domem wylądowała ametystowa smoczyca w obstawie matki i siostry.
Saphira wygięła szyję i spojrzała na Lilę.
Miło cię znowu widzieć, pisklaku - powiedziała.- No to my wam nie przeszkadzamy. Zostawimy was same.
Skoczyła w górę, by wlecieć do swojego pokoju, a za nią leciała Opheila.
Słucham. Musisz mi wszystko opowiedzieć. Jak ci minął dzień?
Wspaniale! Zresztą patrz!
Pozwoliła, by do smoczycy dotarły wszystkie obrazy i dźwięki z tego dnia. Na wiadomość o Irollanie Amethis bardzo posmutniała, ale powstrzymała się od wszelkich komentarzy. Powiedziała tylko:
Dobrze, że znów jesteś przy mnie.

*Beirland- duża wyspa na południowy zachód od lądu Alagaesii
**beorn- wielki niedźwiedź jaskiniowy mieszkający tylko w górach beorskich (nazwa elficka)


Następny post (19.05.12): ,,Chwila dla Arthura"

______________________________________________________________
Przepraszam za to jedno-dniowe opóźnienie, ale miałam małe kłopoty techniczne.