czwartek, 29 grudnia 2011

Na ratunek. Dwóch Eragonów.

Arya i Roran podeszli do Eragona od tyłu.
- Udało ci się, kuzynie! - zawołał radośnie Roran.- Morzan nie żyje, a my jesteśmy wolni.
Arya widząc smutek Eragona położyła mu rękę na ramieniu i pocałowała go w policzek.
- Coś się stało, kochanie?- spytała troskliwie.- Gdzie Saphira? I, och, Eragonie. Masz wielką ranę na nodze. Wykrwawisz się.
Eragon cicho westchnął.
- Rozdartą nogę można wyleczyć, ale nie zranione serce. Saphira... nie żyje.
Arya i Roran zamarli. Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało. Potem Arya uleczyła Eragonowi nogę i powiedziała czule:
- Wiem co czujesz, ale nie możesz się poddać. Musisz żyć. Jeśli nie dla nas to chociaż dla Saphiry. Ona na pewno by tego chciała.
Eragon wstał. Łzy znów ściekały mu po policzkach.
- Idę się przejść- oznajmił.- Chcę być przez chwilę sam.
- Tylko nie zrób sobie czegoś głupiego- upomniał go kuzyn.
Eragon skinął głową. Ścisnął mocniej wciąż trzymane Eldunari i poszedł przed siebie. Nie obchodziło go gdzie idzie ani co się z nim stanie. Chciał uciec od problemów, ale było to niemożliwe. W końcu po dość długim czasie przestał opłakiwać swą przyjaciółkę. Żal i gniew zastąpiła dziwna obojętność. Tak jak zdarza się, że wypłacze się już wszystkie łzy, a potem zaczyna się zastanawiać dlaczego, co tak naprawdę się stało. Idąc tak rozmyślał tak nad życiem.
Jaki sens ma nasze istnienie skoro w ułamek sekundy można stracić je tak brutalnie i nagle jak się je dostało?
Wcześniej zawsze gdy zadręczał się podobnymi myślami Saphira w swej wielkiej mądrości odpowiadała mu na te pytania lub pomagała mu przegnać takie myśli.Teraz był sam. Sam!!! Eragon stracił rodziców, wuja, swoich nauczycieli, których darzył szacunkiem. Ale nie mógł znieść śmierci Saphiry. Pamiętał jeszcze dobrze wydarzenia sprzed paru dni, gdy latał na Saphirze, a ona obiecała mu, że kiedyś jeszcze powrócą do doliny Palancar. Po raz pierwszy w życiu współczuł Galbatoriksowi.
Może i był zły, ale dopiero po śmierci jego smoczycy. Ja też zaraz oszaleję!
Wtedy Eragon wpadł na pomysł który wówczas wydawał mu się wspaniały. Postanowił iść do skały Kuthian i wskrzesić smoczycę, nie bacząc na koszty. Ale ta skała była daleko w sercu Alagaesii: na pustyni Hadarackiej. Jednak to go nie zniechęciło.
Nie mogę żyć bez niej. A więc zginę albo po drodze, albo oddam za nią życie w Krypcie Dusz.
Szedł wiele godzin nim przeszedł przez całą wyspę (loch był od przeciwnej strony Vroengardu niż Alagaesia). Nie biegł bowiem jak elf. Wręcz przeciwnie. Szedł powoli ze spuszczoną głową, szurając nogami. Stanął na brzegu, nie wiedząc, co zrobić. Przed nim wznosiło się może sięgając daleko przed nim i tylko na horyzoncie jak zawsze widniał zarys Kośćca. Eragon szybko przypomniał sobie o Roranie i Aryi. Wyjął wszystko, co miał w kieszeni: długą linę, kilka kartek papieru, guzik, pióro i mały flakonik z atramentem. Wziął jedną nie co pogniecioną kartkę, pióro i atrament. Zaczął pisać list. Gotowa wersja wyglądała tak:
Kochana Aryo, drogi Roranie,                                                               wybaczcie, że nie ma mnie tak długo i nie martwcie się o mnie. Nie mogę żyć bez Saphiry, ale nie chcę też umierać wiedząc, że nie spróbowałem jej ocalić. Idę do miejsca, gdzie może mi się udać. Nie próbujcie mnie szukać.                                  
PS Na wypadek gdybym nie wrócił wiedzcie, że Morzan chciał, żebym z Saphirą zabił Nausadę. Nie chcąc jej skrzywdzić postanowiliśmy uknuć spisek, w którym zabiję naszego wroga. Udało się, lecz on rzucił w Saphirę mieczem i tak skończyła swój żywot.                  
  Eragon.                                                                                                                                              
Eragon nie napisał gdzie dokładnie idzie, by przyjaciele nie ruszyli w ślad za nim. Wypowiedział zaklęcie, a kartką zerwała mu się z dłoni i poleciała w dal. Chłopiec wiedział, że trafi do adresatów. Potem wziął linę i za sprawą kolejnego zaklęcia uniósł jej jeden koniec do góry. Drugi koniec złapał obiema rękami.
-Lino, leć naprzód!- krzyknął w pradawnej mowie.
Wskoczył na wodę i w tym momencie lina zaczęła lecieć przed siebie tak szybko, że Eragon mógł się utrzymać na powierzchni wody. Przypominało to jazdę na nartach wodnych. Po kilku minutach znalazł się na drugim brzegu. Zatrzymał zaklęcie, ale nie rozważył innej możliwości. Bardzo się rozpędził i zatrzymanie liny wcale nie sprawiło, że sam stanął. Więc mocno zarył w piach na plaży.
Dalej szedł pieszo dzień i noc. Nie jadł, nie spał, po prostu szedł przed siebie, do Saphiry. Często spotykał na drodze patrole Nausady,  ale rycerze nie rozpoznali w nim owego wspaniałego Jeźdźca, wasala swej pani. A nie zwracali uwagi na obdartego, wychudłego żebraka (tak teraz wyglądał). Choć wielu z nich litowało się nad nim i proponowało mu strawę. On jednak odmawiał. Zgodził się tylko w jednym przypadku, gdy aż zasłabł z głodu i obudził się w jednym z obozów rycerzy. Jednak pożywił się tylko i odszedł. Jeden z rycerzy wskazał miecz u jego boku.
- Piękny- zachwycił się.- Skąd żebrak ma takie cudo.
-Nie żebrak, przyjacielu- odparł Eragon- tylko były Jeździec. Tylko Brisingr mi został po mojej ukochanej Saphirze. Po jej śmierci się załamałem i teraz błądzę po pustkowiach w poszukiwaniu śmierci.
Ostatnie jego słowa oczywiście nie do końca były prawdą, ale Jeździec wstał i odszedł nim zdążył usłyszeć jakiekolwiek pytanie.
Po dwóch miesiącach pieszej wędrówki i kilkakrotnym otarciu się o śmierć z głodu, wycieńczenia lub przesadzenia z magią (bez jedzenia i snu Eragon miał w sobie bardzo mało energii) wreszcie dotarł do skały Kuthian. Wdrapał się tam o własnych siłach. Wypowiadając swe imię otworzył Kryptę Dusz, ale były tam same eldunari. Nic więcej. Rozejrzał się i zobaczył, że pod przeciwległą ścianą tańczą jakieś dziwne blaski. Znów wypowiadając swe imię otworzył i te drzwi.
W środku stało 5 kul każda o różnej barwie dorównująca wielkością smokowi nie co mniejszemu od Vanilora. Eragon wiedział, że każda kula mieści dusze jednej z ras Alagaesii. Więc były: biała-ludzie, zielona-elfy, czarna- urgale, brunatnoczerwona-krasnoludy i wreszcie mieniąca się wszystkimi kolorami tęczy raz czerwona, niebieska, czy żółta (itd.), a za drugim razem miała wszystkie te barwy jednocześnie. To była smocza kula. Eragon przyglądał się jej z zachwytem aż nagle usłyszał za sobą czyjś głos przemawiający w pradawnej mowie:
-Chciałeś tu czegoś, chłopcze?
Stał za nim elf dość stary nawet jak na elfa. Mógł mieć nawet tysiąc lat lub więcej.
-Ja...- zająknął się Eragon.- Moja smoczyca nie żyje... To znaczy... Zamknęła się w eldunari gdzie żyje jej umysł, ale jej dusza chyba jest tutaj. Czy można ją ożywić.
- Oczywiście ale to wymaga ofiary.
-Wiem... i jestem gotów zapłacić tą cenę. A kim ty jesteś?
Elf uśmiechnął się.
- Jestem Eragonem. Pierwszym Smoczym Jeźdźcem. Mój smok już dawno nie żyje, a ja zamieszkałem tu strzegąc tej krypty- Powstań, Saphiro Jasnołuska!
-Wybacz mi, panie- rzekł lekko oszołomiony Eragon Bromsson.- Czy muszę od razu ginąć. Chciałbym porozmawiać z Saphirą.
- Dam ci te 5 minut, chłopcze.
 Saphira nagle powstała, a eldunari wyleciało z rąk Eragona i trafiło na swe prawowite miejsce w piersi smoczycy.
Oboje ściskali się i rozmawiali w myślach. Nagle Saphira znieruchomiała.
Och, mój mały, jaką ceną wykupiłeś moje życie?
Wystarczającą- odparł.- Dla ciebie nigdy nie jest za drogo.
Nagle Eragon- Pierwszy- Smoczy- Jeździec przemówił.
- Jestem dość stary, a cierpię bez mojego smoka. Wy natomiast jesteście młodzi, macie prawo żyć. To ja oddam swe życie za ciebie, smoczyco, ale najpierw chcę wam coś dać.
Wyjął ze ściany jaskini wielkie, białe eldunari (było wielkości konika, ale elf niósł je bez żadnego wysiłku).
- Oto serce serc mego smoka. Daję je wam. Dbajcie o nie, a mój przyjaciel w razie potrzeby pomoże wam radą lub swą mocą. Słuchaj, Młody Jeźdźcze, teraz ty opiekuj się tą jaskinią. Nie musisz tu mieszkać jak ja, lecz zaglądaj tu czasem. Ale pamiętaj, że to wielka odpowiedzialność. Jeśli ktoś chce oddać życie za kogoś to mógłby wskrzesić nawet Galbatorixa, a ty nie możesz mu zabronić. Ale jest ważna zasada: życie smoka za smoka, elfa za elfa, człowieka za człowieka. Wy byliście wyjątkiem, bo jesteście Jeźdźcem i smokiem.
Zniknął, a Saphira się uśmiechnęła.
Znów, Eragonie, miałeś więcej szczęścia niż rozumu, ale przynajmniej oboje żyjemy i to się nigdy nie zmieni.


________________________________________________
PO TYM ROZDZIALE PRAKTYCZNIE NIE WIEM O CZYM PISAĆ. MAM JESZCZE JEDEN POMYSŁ, KTÓREGO UŻYJĘ W NAJBLIŻSZYM ROZDZIALE, ALE POTEM POMYSŁY SIĘ KOŃCZĄ. JEŚLI MACIE JAKIEŚ POMYSŁY I CHCIELIBYŚCIE O CZYMŚ PRZECZYTAĆ NA MOIM BLOGU PISZCIE W KOMCIACH LUB NA: saphirasmok@interia.pl. KAŻDY POMYSŁ ZOSTANIE WYKORZYSTANY. ;-)
________________________________________________

1 komentarz: